Pierwsza, czyli zobaczyć coś tak pięknego

Ilość wyświetleń: 1729 - Dodano: niedziela, 13 czerwca 2021 10:07

Pierwsza, czyli zobaczyć coś tak pięknego

 

Chociaż statki podobały jej się od zawsze, zanim rozpoczęła studia w Gdańsku, tylko raz w życiu widziała morze – podczas szkolnej wycieczki do Sopotu. Ćwierć wieku później jako pierwsza kobieta w historii samotnie opłynęła jachtem kulę ziemską.

 


Urodziła się w roku 1936 w Warszawie. Od 1945 r. wychowywała się i chodziła do szkoły w Ostródzie. W miasteczku położonym na Mazurach Zachodnich, nad Jeziorem Drwęckim, zainteresowanie żeglarstwem nie było niczym wyjątkowym, nawet jeśli zdradzała je dziewczyna. Także to, że Krystyna Chojnowska skończyła liceum ogólnokształcące z patentem w kieszeni, nie wzbudziło jeszcze niczyich obaw. Jednak kiedy tuż po maturze młoda żeglarka ogłosiła, że zamierza studiować na Politechnice Gdańskiej budowę okrętów, rodzina – szczególnie ta dalsza – była, ujmując rzecz delikatnie, zaskoczona. - W Polsce po prostu nie było takich tradycji - wspomina. - Ale ja byłam dobra z matematyki, bardzo dobra z fizyki, a przede wszystkim czułam, że podobają mi się statki. Chociaż „na żywo” widziałam je wcześniej tylko dwukrotnie, z czego raz był to zwykły rybacki kuter.

Owocne studia

Studia nie należały do łatwych, dały za to Chojnowskiej gruntowne i wszechstronne przygotowanie. – Później, podczas rejsów, bardzo pomagało mi to, że nie bałam się problemów technicznych – opowiada. – Wiedziałam, że niemal ze wszystkim będę umiała sobie poradzić.

Ponadto na uczelni, na tym samym wydziale, poznała Wacława Liskiewicza, swojego późniejszego męża i kierownika biura projektowego Stoczni Jachtowej im. Josepha Conrada w Gdańsku oraz towarzysza wielu wspólnych podróży na jachtach „Spaniel”, „Mechatek” i „Mechatek II”.

Po uzyskaniu dyplomu inżynier Chojnowska rozpoczęła pracę w Stoczni Gdańskiej, gdzie bezpośrednio uczestniczyła w projektowaniu i konstruowaniu okrętów. Przez cały czas, równolegle z nauką i obowiązkami zawodowymi, rozwijała też swoje umiejętności żeglarskie. W 1957 roku została sternikiem jachtowym, trzy lata później sternikiem morskim, a w roku 1966 zdobyła uprawnienia jachtowego kapitana żeglugi wielkiej. To pozwalało marzyć o dalekich rejsach.

Upór to podstawa

Od marzeń do ich realizacji droga bywa jednak wyboista. Pani kapitan, mimo posiadanych uprawnień i umiejętności, nie wzbudzała zaufania osób i instytucji, które w ówczesnej Polsce dysponowały sprzętem oraz możliwościami organizowania rejsów. W dodatku przyczyna tej nieufności była nie do usunięcia. Decydentom przeszkadzało bowiem to, że o uzyskanie wymaganych pozwoleń stara się kobieta. – Tak się ułożyło, że przez całe życie parałam się tzw. męskimi zajęciami – mówi Chojnowska-Liskiewicz. – Przez to często natrafiałam na różne trudności. Ale że byłam uparta i naprawdę lubiłam to, co robię, zawsze jakoś dawałam sobie radę.

W 1967 roku towarzyszyła w przygotowaniach załodze jachtu „Swarożyc III”, płynącej w pierwszy polski rejs na Spitsbergen. Pierwszy stumilowy odcinek z Helu do Ustki, w którym była kapitanem, nie był jednak szczytem jej żeglarskich ambicji. Następny rejs, też na Swarożycu III prowadził już na Morze Północne. W 1971 roku udało jej się zorganizować kobiecy rejs po Bałtyku na jachcie „Szmaragd” (do załogi zrekrutowała wtedy m.in. znajomą taterniczkę). Rok później, również w żeńskim składzie, popłynęła na tej samej jednostce do Szkocji. W swojej książce „Pierwsza dookoła świata” opisała potem, że szkoccy rybacy, gdy zorientowali się, jakiego przedsięwzięcia podjęły się polskie żeglarki, skomentowali to krótko: „Albo takie głupie, albo takie dzielne”.

W kolejnym sezonie, już z tylko jedną partnerką, znów żeglowała po Bałtyku, a także po Morzu Botnickim, pokonując trasę Gdańsk-Marianhamina-Mantyluoto-Gdańsk. Ten rejs był znakomitą zaprawą przed wyzwaniem, jakie podjęła trzy lata później.

Coś wielkiego do zrobienia

Chojnowska-Liskiewicz przyznaje, że do pewnego momentu w ogóle nie interesowała się historią żeglarstwa. – Nie orientowałam się, co, kto i kiedy – mówi. - Dlatego dopiero w 1975 roku dotarło do mnie, że jak dotąd jeszcze żadna kobieta nie opłynęła samotnie Ziemi. Pomyślałam, że po pierwsze do zrobienia jest coś wielkiego, a po drugie, że jest to w moim zasięgu.

Podobnie pomyślały władze Polskiego Związku Żeglarskiego.

Jacht „Mazurek” (nazwa została wybrana w konkursie zorganizowanym przez Polskie Radio), który wraz ze swoją kapitan miał już niedługo znaleźć stałe miejsce w historii żeglarstwa, wykonany został specjalnie z myślą o samotnej podróży dookoła świata przez konkretną osobę. I to nie przez byle kogo – jego głównym konstruktorem był bowiem Wacław Liskiewicz. Symboliczny, honorowy start nowo zbudowanej 9,5-metrowej jednostki odbył się 30 grudnia 1975 roku z Gdańska, następnie zaś jacht przetransportowano do Las Palmas i to stamtąd 10 marca 1976 roku o godzinie czternastej Krystyna Chojnowska-Liskiewicz wyruszyła na „Mazurku” w rejs bez precedensu. Wyprawa potrwała całe... 40 godzin.

Wbrew przesądowi

Dlaczego tak krótko? Po niespełna dwóch dobach od wypłynięcia z Wysp Kanaryjskich Polka musiała zawrócić do portu z powodu awarii samosteru. Żeglarski przesąd mówi, że taki niechciany powrót przynosi pecha. Chojnowska-Liskiewicz nie zamierzała się jednak poddawać. 28 marca, po dokonaniu niezbędnych napraw, ponownie wypłynęła w morze. I tym razem do Las Palmas wróciła dopiero po prawie dwóch latach, już po tym, gdy zamknęła swoją pętlę dookoła świata.

- Podjęłam się tego bez większych obaw – wspomina. – Może to i niezbyt rozsądne, ale po prostu nie boję się nieznanego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, co może mnie spotkać podczas tego rejsu, więc byłam spokojna. Przede wszystkim jednak – dobrze przygotowana. Przez całe życie uczyłam się samodzielności, nigdy nie mogłam sobie pozwolić na to, żeby być słaba. I to zaprocentowało.

Płynąc przez Ocean Atlantycki, Kanał Panamski, Ocean Spokojny, Ocean Indyjski i wokół Przylądka Dobrej Nadziei z powrotem na Atlantyk, Krystyna Chojnowska-Liskiewicz pokonała łącznie blisko 29 tys. mil morskich. 20 marca 1978 roku nieopodal Wysp Zielonego Przylądka przecięła trasę, którą pokonała na początku swojego rejsu, i stała się tym samym pierwszą kobietą, która samotnie okrążyła Ziemię na jachcie. Jej bezpośrednia rywalka do zajęcia tego zaszczytnego miejsca w historii żeglarstwa, Naomi James z Nowej Zelandii, swoją pętlę dookoła świata zamknęła dopiero kilka tygodni później.

W czerwcu 1978 roku Krystyna Chojnowska-Liskiewicz triumfalnie powróciła na „Mazurku” do Gdańska.

Przeżycia niebohaterskie

Tak wspomina dwa lata spędzone na morzu w podróży dookoła świata: - Ani przez chwilę nie czułam się zniechęcona. Może dlatego, że w swoim towarzystwie nigdy się nie nudzę. Poza tym przecież sama tego chciałam, to nie była kara. Ale fakt, że zmęczenie było olbrzymie i momentami trudno było sobie z nim radzić.

A najtrudniejszy moment? Wbrew pozorom wcale nie wymienia przymusowego powrotu do portu tuż po pierwszym starcie: - Znacznie gorzej było, kiedy zepsuł mi się zawór w toalecie. To bzdura, że w czasie takich rejsów żeglarze mają same bohaterskie przeżycia. Ja przez ten głupi zawór mogłam się nawet utopić.

Coś pięknego

Trudy rejsu Chojnowska-Liskiewicz znosiła tym łatwiej, że środek lokomocji, na którym się przemieszczała, ma dla niej specjalne znaczenie. – Na jachcie czuję się jak w domu – mówi. - Uważam, że to naprawdę wspaniały sposób na podróżowanie.

Pod żaglami można bowiem przeżyć chwile jedyne w swoim rodzaju. Takie jak ta, którą ze swojej wyprawy dookoła świata najchętniej wspomina polska kapitan: - Poczułam wtedy prawdziwy zachwyt. O wschodzie słońca zobaczyłam majaczące wybrzeże Australii. Pomyślałam, że jestem niemal na końcu świata i uwierzyłam w to. Czułam się wspaniale. Miałam świadomość tego, że jestem jedną z niewielu osób, którym dane było zobaczyć coś tak pięknego.

Pracowite wakacje

Za swoją działalność i dokonania mieszkająca w Gdańsku żeglarka została uhonorowana licznymi nagrodami i wyróżnieniami. Otrzymała m.in. Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, nagrodę Srebrny Sekstans oraz Super Kolosa za całokształt osiągnięć. Jej wyczyn został zanotowany w Księdze Rekordów Guinnessa, a ona sama została przyjęta do elitarnego grona członków Explorers Club i Slocum Society (Joshua Slocum Society International).

Dziś Krystyna Chojnowska-Liskiewicz jest już na emeryturze (którą sobie zresztą bardzo chwali jako „nieustające wakacje”), ale wciąż angażuje się w działania na rzecz popularyzacji żeglarstwa, zachęcając do pływania zwłaszcza kobiety. Od wielu lat patronuje np. regatom w Ostródzie, organizowała też m.in. kobiece zawody żeglarskie na Bałtyku („Beauty of Baltic”). Ponadto od początku istnienia Kolosów, czyli od roku 1999, zasiada w Kapitule nagrody (z przerwą w latach 2008-2010) i traktuje tę funkcję bardzo poważnie: - Kolosy to bardzo istotne przedsięwzięcie – mówi. – Trzeba promować ludzi, którzy robią coś więcej, niż tylko w kółko zarabiają i wydają pieniądze. Bo nigdy wszystkich nie będzie stać na wystawne życie. Tymczasem okazuje się, że także przy naprawdę niewielkich nakładach finansowych można dokonywać wspaniałych rzeczy, a dowody na to można zobaczyć podczas Kolosów co roku.

Pierwszej kobiecie, która samotnie opłynęła jachtem kulę ziemską, aktywność na wielu polach nie przeszkadza przy tym ciągle żeglować. Wraz z mężem stara się, by co roku przynajmniej kilka miesięcy spędzić na morzu. Kiedyś wspólnie podejmowali takie wyzwania jak rejs kwalifikacyjny na jachcie „Spaniel” z Nowego Jorku do Plymouth do dwuosobowych regat przez Atlantyk. Dziś nie muszą się już wykazywać i niczego udowadniać. Żeglują, bo wciąż sprawia im to wielką przyjemność.

[Piotr Tomza]

[tekst opublikowany w roku 2012]

>> Spotkanie z Krystyną Chojnowską-Liskiewicz - rozmowa Jakuba Ulricha z pierwszą kobietą, która opłynęła samotnie świat. Aud. z cyklu "Sekrety, konkrety". (PR, 1.10.2001)