Konkurs na relację z Kolosów (za rok) 2014 - rozstrzygnięcie

Ilość wyświetleń: 3945 - Dodano: wtorek, 14 kwietnia 2015 09:53

Konkurs na relację z Kolosów (za rok) 2014 - rozstrzygnięcie

Dziękujemy wszystkim, którzy podjęli wysiłek opisania tego, czym były dla nich tegoroczne Kolosy, i przysłali nam na konkurs swoje prace. Pierwszą nagrodę przyznajemy relacji osobistej. Nawet bardzo osobistej. Chwilę się wahaliśmy, ale przecież właśnie o to nam chodziło - o odpowiedź na pytanie, dlaczegio (i jak) Kolosy są dla Was ważne. Autorce, Oli Matyce, dziękujemy, że zgodziła się na jej publikację i gratulujemy odwagi.

           

Kolosy (za rok) 2014, Aleksandra Matyka:

 

Mam na imię Ola. Mam 23 lata. Na Kolosach po raz drugi. Od dziecka marzę o podróżach gdzieś dalej od mojego domu, nieważne, ile by to było kilometrów - ważne, aby przekroczyć granicę tego, co już znam. Kiedyś podróże miały dla mnie na celu bardziej ucieczkę z domu, dziś jest to świadome przygotowanie się do drogi, która, mam nadzieję, wkrótce mi udowodni, że nie mam przed czym uciekać.

         

Zanim zdam relację z tegorocznych Kolosów, chciałabym opowiedzieć, dlaczego pojawiłam się na nich rok temu.

       

Na początku 2012 roku, przeglądając książki podróżnicze, które właściwie w większości już znałam, natrafiłam na książkę o Tybecie, a z racji tego, że intryguje mnie wszystko co jest związane z tym regionem, nie musiałam już dłużej szukać. Po przeczytaniu książki długo o niej myślałam, snułam marzenia, że, być może, kiedyś i ja będę na tyle odważna, żeby dojechać tak daleko. Kilka tygodni później napisałam list do autora o moich marzeniach zawiązanych z podróżowaniem. Było to dla mnie spore wyzwanie, bo dotąd raczej z nikim nie dzieliłam się takimi marzeniami, tym bardziej z kimś obcym. Założyłam, że i tak nie dostanę odpowiedzi, więc nic nie tracę, tym bardziej, że na nic nie liczę. Ku memu wielkiemu zaskoczeniu dwa dni później dostałam odpowiedź: autor napisał, że z chęcią ze mną porozmawia i wręczy mi swoją drugą książkę. Wybrałam się więc na jego slajdowisko.

          

Było to moje pierwsze takie slajdowisko podróżnicze i właściwie nie wiedziałam, czego się spodziewać. Po prawie dwóch godzinach wypieki na mojej twarzy były tak duże, że miałam wrażenie, że zaraz spłonę na oczach innych. Poruszyło mnie to na tyle mocno, że nie wiedziałam, gdzie się znajduję. Ale najgorzej było pod koniec - musiałam się ujawnić, podejść do autora, coś powiedzieć itd. Stałam w kolejce, czekając na najgorsze. W końcu usiadłam na krześle obok i jedyne co powiedziałam to: „Ola, miło mi”. Uśmiechnął się, wziął książkę do ręki i napisał dedykację. Inni czekali, patrzyli, więc więcej słów nie wymieniliśmy. W drodze do domu przeczytałam dedykację, która mnie wzruszyła i sprawiła, że postanowiłam zacząć to, o czym marzyłam zawsze. Przez cały ten czas miałam kontakt z poznanym podróżnikiem. Odnalazłam w jego słowach bratnią duszę, której nigdy nie szukałam, a mimo to się pojawiła.

           

Rok później wybrałam się na swoje pierwsze Kolosy. Całe trzy dni siedziałam od samego początku do samego końca tak, aby nie przegapić kompletnie niczego. Chyba po raz pierwszy w życiu poczułam tak wielką fascynację do czegoś. Wiedziałam, że to jest właśnie mój świat. W tłumie, zupełnie anonimowa mogłam zniknąć gdzieś daleko na drugim końcu świata dzięki tym wspaniałym ludziom, którzy - myślałam wcześniej - że już nie istnieją. Tego samego roku wybrałam się na spacer wybrzeżem z plecakiem, zaczęłam też pracę w rozmaitych miejscach, by odłozyć pieniądze na podróż, bo najzwyczajniej w świecie ich nie miałam. Czepiałam się każdej pracy: jako kelnerka, jak sprzedawca w sklepie odzieżowym XXL, jako animator zabaw z dziećmi, a nawet zamieszkałam na miesiąc z jakimś dzidziusiem, żeby się nim opiekować.

         

To właśnie te trzy dni w Gdyni pobudziły mnie do działania.

        

I tak minął rok.

         

Nie mogłam doczekać się kolejnego wyjazdu do Gdyni.

        

Znów na trzy dni zniknąć.

          

Dzień pierwszy

           

Godzina 10. "Ola, powinnaś już być w Arenie, a ty nadal leżysz”. Po chwili zasnęłam. To był efekt nieprzespanej nocy w autobusie. Zła na siebie, po przebudzeniu szybko spakowałam coś do jedzenia i pomaszerowałam w kierunku Areny. Około 12. znalazłam się na miejscu. Byłam zszokowana, że jest już tyle osób na sali. W tamtym roku byłam jedną z pierwszych, które miały szczęście rozłożyć się na podłodze, a teraz ledwo wcisnęłam się między ludzi.

      

Akurat leciał pokaz o Tybecie.

         

Wpatrzona, czułam ciarki na ciele. Nie mam zielonego pojęcia, czemu to tak na mnie działa. No i Kolosy dla mnie dopiero teraz się zaczęły. Tego dnia wyszłam z sali tylko raz. Do ubikacji. Niestety, na moje miejsce czyhały setki innych osób na zewnątrz.

         

Oczywiście i tego roku Kolosy mnie nie zawiodły. Najmocniej utkwiły mi w pamięci pokazy: „1405 dni”, „Busem przez świat”, „Mustang. Tajemnice królestwa Lo” i oczywiście pokaz filmu „Nomadzi” Władysława Labudy, który dał mi na nowo wiarę w zwyczajnych ludzi, którzy są tacy jak ja, mimo że mieszkają na drugim końcu świata. Po powrocie długo nie mogłam zasnąć, a przecież trzeba było naładować baterie na następny dzień.

        

Dzień drugi

        
Niestety, pobudka znów późno, ale stwierdziłam, że jeśli wczoraj o 12. nie było problemu z wejściem, to i dziś nie będzie. Nie mogłam się bardziej pomylić. Kolejka ciągnęła się w nieskończoność. Kilka minut po 12. znalazłam się na końcu gigantycznego ogona. Nie wypada mi przytaczać, co wtedy myślałam. Po godzinie czekania przestałam nawet myśleć o czymkolwiek. Modliłam się tylko, żeby do 16. czyli na Olka Dobę, być już na sali (pewnie nie ja jedna).

      

Kolejna godzina.

       

Ludzie zaczynają zamawiać frytki i kawę, a mi się odechciewa jeść. Gdy zaczęła się trzecia godzina czekania, postanowiłam zobaczyć, ile jeszcze jest osób przede mną. Moja mina mówiła sama za siebie. Stało się prawie pewne, że do 16. nie uda mi się wejść. Stanęłam na chwilkę bliżej głównego wejścia i w tym samym momencie otworzyły się drzwi. Fala ludzi wsunęła się do środka. Wykorzystałam moment i z racji tego, że jestem niska i drobna, wcisnęłam się w tłum z nadzieją, że nikt mnie nie pożre za tak beznadziejne zachowanie. Niestety, drzwi zostały zamknięte dosłownie przed moim nosem.

         

Przez 45 minut musiałam słuchać okrutnych rzeczy na temat osób, które wciskają się bez kolejki, co oczywiście dotyczyło i mnie. Było mi strasznie głupio, ale cóż mogłam więcej zrobić?

        

Przed samą 16. weszłam do środka, nie do końca wierząc, że mi się udało. Ale było warto. Kilka świetnych pokazów pod rząd - każdy doskonale wie, że tego dnia opowiadali wspaniali ludzie, a część z nich nieświadomie wpłynęła na moje życie.

       

A poza tym sobota była dniem przytulania. W jednej z przerw postanowiłam przejść się po piętrze w poszukiwaniu książek. Tak spacerując, spotkałam autora książki o Tybecie. Bardzo się ucieszyłam na jego widok, tym bardziej, że niespodziewanie zostałam mocno przytulona. Mieliśmy okazję, żeby zamienić parę słów, aby potem znów zatopić się w tłumie. Po pewnym czasie stanęłam na chwilę, patrzyłam na Olka Dobę i uśmiechnęłam się sama do siebie, że ktoś taki istnieje. Nagle pan Olek też spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Speszyłam się okrutnie, ale zrobiło mi się bardzo miło. Jakiś mężczyzna z gigantycznym aparatem zapytał, czy mogę mu zrobić zdjęcie z panem Olkiem. Zgodziłam się. Kliknęłam dwa zdjęcia i, oddając aparat, zapytałam pana Olka, czy mogę go przytulić.

       

Do dzisiaj nie mam pojęcia jakim cudem to wyszło z moich ust!

      

I uwierzcie mi lub nie, ale nikt nigdy w moim życiu tak mocno mnie nie przytulił - prawie mnie zadusił tymi swoimi gęstymi włosami i brodą. Powiedział mi: „Przekazuję ci swoją energię”. Ten dzień już nie mógł skończyć się źle.

        

Dzień trzeci

         
Ostatni dzień zawsze obarczony był trochę smutkiem i świadomością, że jeszcze dziś trzeba będzie wrócić do domu. Tego dnia obiecałam sobie, że nie będę stała w kolejce i już o 11. byłam na miejscu. Weszłam bez problemu. Ale już godzinę później zaczęła tworzyć się kolejka. Przechadzając się po korytarzu, napotkałam wszystkich tych ludzi, którzy opowiadali o swoich podróżach. Spoglądałam na nich z boku i myślałam o tym, czy i ja kiedyś wyruszę tak jak oni. Widziałam też z daleka autora książki o Tybecie, którego podróże śledziłam każdego dnia, który, nie wiedzieć czemu, zaprosił mnie na chwilę do swojego życia. Ciężko było opowiedzieć jego kilkumiesięczną podróż w 40 min, mimo to dał sobie radę i opowiedział o tym w szczególny dla siebie sposób. Nie macie pojęcia, jak rozpierała mnie duma, gdy usłyszałam, że to właśnie "mój" autor o Tybecie wygrał Kolosa za swoją podróż.

        
Na koniec został puszczony film dokumentalny "Uciec na Pitcarin". W trakcie pokazu wymknęłam się na chwilę, żeby zabrać swoje rzeczy z szatni. W drodze powrotnej na pustym korytarzu zupełnie przez przypadek spotkałam autora od Tybetu. Ścisnęłam go mocno, pogratulowałam, po czym dostałam żartobliwy komentarz, ciepłe spojrzenie i słowa: „Do zobaczenia gdzieś, kiedyś.”

         

I na tym kończę moją relację z trzech dni Kolosów. Powinnam uprzedzić, że nie umiem ładnie pisać, i prawdopodobnie cała ta relacja jest bez ładu i składu, ale za to jest jak najbardziej szczera i moja. Kolosy pomogły mi uwierzyć, że naprawdę można. W tym roku mam już prawie wszystko, czego trzeba do podróży. Wystarczy pierwszy krok.

          

             

Drugą nagrodę postanowiliśmy przyznać Nikoletcie Kuli, zaś trzecią - Marcie Łochowskiej. Gratulujemy. Autorki wszystkich wyróżnionych przez nas relacji otrzymają książki ufundowane przez wydawnictwo Bezdroża.