Podziemna kreacja

Ilość wyświetleń: 37661 - Dodano: sobota, 04 lutego 2012 13:53

Podziemna kreacja

Wyliczając poszczególne osiągnięcia łatwo jest zgubić to, co najważniejsze, widoczne tylko z perspektywy czasu. A ta ukazuje Andrzeja jako najwybitniejszego w minionym półwieczu, ciągle aktywnego polskiego taternika i alpinistę jaskiniowego. Co więcej, jednego z najwybitniejszych na świecie.


[fragment laudacji wygłoszonej przez Macieja Kuczyńskiego z okazji przyznania Andrzejowi Ciszewskiemu Super Kolosa w marcu 2010 roku]


- Czy chodzenie po jaskiniach to sport ekstremalny? Dla mnie prawdziwie ekstremalny wyczyn to bezpieczne przejechanie samochodem z Krakowa do Tarnowa – tak jeszcze kilka lat temu mówił posiadacz rekordu świata w głębokości eksploracji jaskiń (-1632 m w systemie Lamprechtsofen w Alpach Austriackich). Od tego czasu jakość krajowej czwórki znacznie się poprawiła, ale dystans do siebie, poczucie humoru i ujmujący sposób bycia Andrzeja Ciszewskiego pozostały niezmienne. Cechy niezmiernie ważne, bo to właśnie w dużej mierze dzięki nim i swojej naturalnej charyzmie był i jest w stanie tak silnie oddziaływać na całe środowisko polskich taterników jaskiniowych, inspirować i stymulować jego aktywność w ciągu kilku ostatnich dziesięcioleci. Bez dokonań, przykładu i konsekwencji Andrzeja Ciszewskiego polski ruch jaskiniowy z pewnością nie osiągnąłby tak wysokiego poziomu, na jakim dziś się znajduje.

 

Laureat Super Kolosa, Kolosa 1999 i aż siedmiu wyróżnień (2001, 2002, 2003, 2004 2005, 2006, 2008) przyznanych przez Kapitułę urodził się w roku 1952 w Krakowie. W swoim życiu eksplorował kilka tysięcy jaskiń i nawet on sam nie pamięta ile dokładnie. Odbył kilkadziesiąt wypraw, schodził pod ziemię w Tatrach, w Alpach, na Kaukazie, w północnej Afryce, Meksyku, Chile, Chinach, na Hawajach i na Wyspie Wielkanocnej. Gdyby zsumować tygodnie i miesiące, w czasie których zmagał się z naturą, okazałoby się, że we wnętrzach różnych górskich masywów spędził dobrych kilka lat.

 

A wszystko zaczęło się ponad czterdzieści lat temu od podkrakowskich skałek. - Najpierw była tylko radosna, amatorska wspinaczka na sznurach od bielizny, z czasem przybrało to formę bardziej zaawansowaną. Z grupą przyjaciół trafiliśmy do Krakowskiego Klubu Taternictwa Jaskiniowego, ukończyliśmy kurs i rozpoczęliśmy poważną działalność – wspomina Andrzej Ciszewski, który z KKTJ związany jest do dziś. Jego pierwszą jaskinią była Wierzchowska Górna w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, jedna z najładniejszych w okolicach Krakowa.

 

Co zdecydowało, że poświęcił się taternictwu jaskiniowemu, a nie wspinaczce, którą początkowo też się zajmował? - Za jaskiniami przeważyło to, że są bardziej tajemnicze i romantyczne – mówi. „Poza tym szybko wciągnęła mnie eksploracja. W jaskiniach jest znacznie więcej niż w górach możliwości poznawania rzeczy zupełnie nowych. Taka działalność jest dla mnie bardziej kreatywna”.

 

Z owych możliwości, które dostrzegł w młodym wieku, korzystał następnie niezwykle umiejętnie i konsekwentnie. Był inicjatorem i prekursorem wprowadzenia w Polsce nowoczesnych i do dziś wykorzystywanych technik linowych poruszania się po jaskiniach (technika odcinkowa). Ich zastosowanie umożliwiło dokonywanie szybkich przejść jaskiń w małych zespołach, co w efekcie pchnęło polską speleologię na nowe tory i dało podwaliny pod późniejsze sukcesy.

 

W latach siedemdziesiątych XX wieku Andrzej Ciszewski zasłynął dokonaniem bardzo szybkich i świetnych stylowo przejść trudnych jaskiń tatrzańskich (m.in. Ptasiej Studni, Bandzioch Kominiarski, Wielka Litworowa), z sukcesami prowadził też eksplorację takich systemów jak Bandzioch Kominiarski, Czarna, Za Siedmiu Progami czy Jaskini Koziej. Od drugiej połowy wspomnianej dekady zaczął ponadto – najpierw jako uczestnik, następnie w roli kierownika – brać udział w wyprawach poza granice Polski, co wkrótce zaowocowało kolejnymi sukcesami. W roku 1980 kierowany przez Ciszewskiego zespół w najgłębszej wówczas jaskini świata, Reseau Jean Bernard w Alpach Sabaudzkich, dokonał pierwszego przejścia od najwyższego otworu do syfonu końcowego osiągając głębokość -1365 m.

 

Osiemnaście lat później wytrwałość i konsekwencja w dążeniu do celu, w połączeniu z ponadprzeciętnymi zdolnościami organizacyjnymi doprowadziły Andrzeja Ciszewskiego do jednego z najbardziej spektakularnych osiągnięć polskiego alpinizmu podziemnego – rekordu świata. Po 25 latach systematycznej eksploracji jaskini Lamprechtsofen w masywie Leoganger Steinberge w Alpach Salzburskich, na którą złożyło się kilkadziesiąt wypraw, w większości kierowanych przez Ciszewskiego, polskim grotołazom udało się osiągnąć głębokość -1632 m, dzięki czemu Lamprechtsofen stała się najgłębszym systemem jaskiniowym świata.

 

- Lamprechtsofen to była sukcesywna realizacja raz podjętego celu, dlatego ciągle tam wracałem – opowiada krakowski grotołaz. - Dostrzegliśmy szansę na to, by po pierwsze bardzo wiele poznać, a po drugie osiągnąć wynik, który pójdzie w świat. I to nam się udało.

 

A miarą sukcesu w Lamprechtsofen jest właśnie nie tylko sportowy wynik, ale i rezultaty wnikliwej, wieloletniej eksploracji, dzięki którym udało się np. zweryfikować istniejące poglądy geologiczne na temat kształtowania się krasu w Alpach.

 

{gallery}sylwetki/ciszewski{/gallery}

 

Niezwykle cenna poznawczo była również długoletnia działalność zespołów Andrzeja Ciszewskiego w Wysokich Taurach (najwyższa część Alp Austriackich) oraz zrealizowane w ostatnich latach wyprawy eksploracyjne na wyspę Madre de Dios w Chile oraz na Wyspę Wielkanocną. W 2008 roku ekspedycji kierowanej przez Andrzeja Ciszewskiego udało się na Rapa Nui uzyskać zgodę miejscowej Rady Starszych na prowadzenie badań w jaskiniach należących do poszczególnych rodów zamieszkujących wyspę od pokoleń, do których to miejsc przybywający tam naukowcy nie mają zwykle dostępu. W trakcie prac badacze dokonali wielu niezwykle cennych ustaleń na temat kultury i historii mieszkańców Wyspy Wielkanocnej, zaznaczyli liczne stanowiska archeologiczne i antropologiczne oraz m.in. zebrali materiał do dalszych badań, mających ustalić, skąd i kiedy przybyli na wyspę pierwsi ludzie.

 

Spośród kilku tysięcy jaskiń, jakie poznał, jego ulubioną pozostaje Lamprechtsofen. Ale nie tylko ze względu na rekord. - Działałem w jaskiniach tropikalnych, gdzie jest cieplej, przyjemniej i bardzo często łatwiej – tłumaczy. - Jest tam też bardziej rozwinięta szata naciekowa. Ale dla mnie i dla ludzi z mojego środowiska to nie najważniejsze. Najbardziej cenię sobie zróżnicowanie, a w Lamprechtsofen można spotkać niemal wszystkie formy, jakie występują w innych jaskiniach.

 

Po tylu latach uporczywego wczołgiwania się pod ziemię, spędzania mnóstwa czasu w skrajnie nieprzyjaznym człowiekowi środowisku, zmagania z ciemnością, błotem i ciężkim sprzętem nadal się Andrzejowi Ciszewskiemu nie znudziły. Jak to możliwe? - Ja to naprawdę kocham – odpowiada ze śmiechem.

 

[Piotr Tomza]